Mąż seksualny morduje
żonę
Ofiara wybuchu bomby walczy o życie
Dziewczyna
Trzynastka
zaatakowana nożem
Księżniczka ma na sobie nową sukienkę
Nie można zmienić świata
Ale możesz zmienić fakty
A kiedy zmienisz fakty
Zmienisz punkt
widzenia
Jeśli zmienisz punkt widzenia
Możesz zmienić głos
A
kiedy zmienisz głos
Możesz zmienić świat
W czarnych miasteczkach
płoną pożary
Lepsze perspektywy
Wewnątrz wzrok to
złote dni
(Martin Lee Gore NewDress, przekład Rafał Struga Nowa Sukienka)
Słodko
gorzki nie jest świat. Niczym sinusoida przebiega linia życia. Nie
istnieje tylko jeden kolor, choć i tego nie brakuje.
Natykam
się na wiele rozmaitych wydarzeń i wszystko zdaje się (?) być po
coś.
Martin Lee Gore Breathing
In Fumes, Rafał Struga Wdychanie Oparów – Instrumental
O Boże - pada deszcz,
Ale ja nie narzekam.
Wypełnia mnie nowym życiem.
Gwiazdy na niebie.
Wywołują łzy w moich oczach.
Oświetlają mi drogę
Tej nocy.
I nie czułem się tak żywy od lat.
Tylko przez jeden w taki dzień jak dzisiaj
Ucieknę od tej ciągłej rozpusty.
Wiatr we włosach sprawia,
Że jestem świadomy.
Jak dobrze jest żyć.
I nie czułem się tak żywy
Od lat.
Księżyc świeci na niebie,
Przypomina mi wiele.
O Boże - pada deszcz,
A ja nie powstrzymuję się od
Przyjemności bycia.
Tak mokrym tutaj jestem.
Całkiem sam.
Jak dobrze być samemu.
Dziś wieczorem.
I dawno nie czułem się tak żywy.
Od lat księżyc świeci na niebie,
Przypominają mi...
Kiedy moje oczy były tak czerwone ,
Że wzięto mnie za zmarłego.
Ale nie tej nocy.
(Martin Lee Gore ButNotTonight, przekład Rafał Struga Nie tej nocy)
Że widzieliśmy koniec
Kolejnego czarnego dnia.
Czarny dzień.
(Daniel Miller BlackDay, przekład Rafał Struga Czarny Dzień)
Odwiedziłem
zamek w Czeskim mieście Nachod, w którego suchej fosie mieszkały
dwa niedźwiedzie. Patrząc na nie robi się smutno, ale przecież to
dla ich dobra – bezpieczeństwa. Żyły one i pracowały kiedyś w
cyrku, więc można zakładać, że ich „emerytura” jest znacznie
lepsza niż życie w trasie.
Zapowiedź?
Przepowiednia?
Nie upadnę na kolana błagając Cię abyś mnie adorował.
Czy nie widzisz, że to dla mnie nieszczęście i tortura?
Kiedy zostanę źle zrozumiany,
Staraj się tak bardzo, jak tylko możesz,
Ja starałem się tak bardzo, jak tylko mogłem.
Żebyś zobaczył, jakie to dla mnie ważne.
Oto prośba z całego serca do Ciebie.
Nikt nie zna mnie tak dobrze jak Ty.
Wiesz, jak trudno jest mi
Otrząsnąć się z choroby,
która w takich sytuacjach
Chwyta mnie za język.
Zrozum mnie.
Niektórzy ludzie muszą być...
Inni na zawsze.
Teraz mam rzeczy do zrobienia i mówiłem już wcześniej:
Wiem, że Ty taż je masz.
Gdy mnie tam nie będzie,
Duchem będę tam.
(Martin Lee Gore ShakeTheDisease, przekład Rafał Struga Wstrząsnąć chorobą)
Żeby
dojść do zamku, pokonałem 300 stopni, ale warto (nawet trzeba
wkładać wysiłek, żeby dochodzić do wniosków), bo sama budowla
robi wrażenie przyglądając się jej z rynku miasta (z dołu), ale
smaczku dostarcza dostanie się do niego. A tutaj czekają różne
historie, legendy. Warto dotrzeć do nich, bo być może coś
dodatkowo się „wykluje”.
Słowa mogą mieć dziwne skutki
Pieniądz mogą mieć dziwne skutki
Zadaję sobie pytanie:
Czy to grzech być elastycznym?
Kiedy wpływa łódź
Otwórz okno i wyjdź z pomysłami.
Picie może Cię zmienić.
(Martin Lee Gore Flexible, przekład Rafał Struga Elastyczny)
„Nie
wiadomo skąd i nie wiadomo jak alchemik z Nachodzkiego zamku wszedł
w posiadanie ogromnego jaja pokrytego łuskami twardymi, jak
granitowa skała. Być może otrzymał je od diabła,
który w oparach siarki spisał z nim cyrograf,
a może też zakupił je od kupców z dalekiego kraju, którzy sami
nie wiedzieli co sprzedają. Jednak nie jest to istotą tej
opowieści.
Ważne
jest to, że z tego jaja po wielu latach eksperymentów udało mu się
wyhodować najprawdziwszego smoka. Jego
przyjście na świat oznajmił trzask pękającej skorupki, która do
tego momentu chroniła jego wątłe, gadzie ciało. Ucieszył się
niezmiernie alchemik z takiego obrotu sprawy.
Świat
zzielenieje z zazdrości, gdy zobaczy dzieło mojego życia i padnie
do mych stóp! – Rzekł sam do siebie i wyszczerzył pożółkłe
zęby, po czym chwycił gliniany dzban stojący na pozbijanej
niechlujnie ławie i wylał brunatno czerwoną lepką zawartość w
miskę, stojącą obok legowiska dopiero co narodzonego potwora.
Dieta
opracowana przez alchemika, składająca się głównie z surowego
mięsa wołowego i krwi, nierzadko pochodzenia ludzkiego, spowodowała
że gadzina rosła w oczach. Jednak czym była większa, tym trudniej
było czarnoksiężnikowi nad nią panować. W końcu stało się to,
co było nieuniknione.
Pewnej
pochmurnej nocy uczony udał się do piwnic, gdzie przetrzymywał
jaszczura, by nakarmić go już trzeci raz tego dnia. Szczęk
przekręcanych kluczy odbił się echem od gotyckiego sklepienia
lochu, a nienaoliwione zawiasy skrzypnęły drażniąc uszy
alchemika.
Strasznie
go denerwował ten dźwięk i obiecywał sobie wielokrotnie
otwierając piwnice, że w końcu nasmaruje hałasujące elementy,
jednak gdy tylko zamykał wrota, chęć napraw odchodziła w
zapomnienie, a on powracał do opracowywania magicznych eliksirów.
Tak miało być i tym razem, jednak gdy tylko przestąpił próg
piwnicy poczuł, że coś jest nie tak, jak powinno.
Wyciągnął
przed siebie malutki kaganek rzucający wyjątkowo mizerne światło
i wytężając wzrok, spojrzał w ciemność, gdzie dojrzał dwa
skrzące się żółtą poświatą ślepia potwora.
Atak
nastąpił błyskawicznie. Słowa jakie chciał wykrzyczeć uczony,
ugrzęzły w jego rozerwanej potężnymi szponami smoka krtani.
Alchemik gasnącym wzrokiem patrzył na dzieło swojego życia, jak
by niedowierzając temu, co się wydarzyło i upadł martwy na
kamienną posadzkę. Chwilę po tym, w niknącym blasku potłuczonego
kaganka gad przystąpił do uczty, którego głównym składnikiem
był jego właściciel.
Cały
region Nachodu utonął w oparach strachu, gdy potężny gad
rozpoczął swoje krwawe rządy. Porywał i pożerał wszystko co
tylko znalazło się w zasięgu jego żółtych ślepi. Nikt nie był
bezpieczny. Czy to bydło wypasane na okolicznych łąkach, czy też
sami pastuszkowie którzy je strzegli.
Czy
dzieci bawiące się do niedawna beztrosko w okolicznych
strumieniach, czy dorośli zmierzający do miasta ze swoimi towarami.
Kupcy, dostojnicy, rzemieślnicy, rolnicy i żebracy. Każdy, kto
miał pecha zostać zauważonym przez gada, kończył w męczarniach
swój żywot chwilę później. Kraina zaczęła ubożeć i wyludniać
się w zastraszającym tempie, bo każdy kto tylko miał możliwość,
porzucał swój dobytek i uciekał jak najdalej od przeklętego
Nachodu.
Mijały
lata, a świadectwem upływającego czasu nie były już ziarnka
drobnego piasku przesypujące się w klepsydrach, tylko stosy
piętrzących się kości na zboczach okolicznych gór. Ci którzy
przeżyli, pochowali się niczym karaluchy w niedostępnych miejscach
i trwali z duszą na ramieniu, bez najmniejszej wiary na poprawę
sytuacji.
Jednak
światełko nadziei, tak mocno przytłumione zalewającą je zewsząd
krwią ofiar, rozbłysło nieoczekiwanie w najmniej spodziewanym
momencie.
Noce
stawały się coraz zimniejsze, a pożółkłe liście opadały z
koron drzew tworząc pod nimi kolorową mozaikę. Znak to był, że
nieuchronnie zbliżała się zima,
która jak wiadomo w terenach górzystych potrafi być wyjątkowo
okrutna. Dlatego, wszyscy jak tylko mogli przygotowywali zapasy, by
przetrwać ponury okres. Nie inaczej było z potworem. Smok nasilił
ataki, jednak nie pożerał swoich ofiar na miejscu, tak jak to miał
w zwyczaju, tylko zanosił je do swojej pieczary, gdzie składował
je niczym wędzone mięsiwa w kupieckich piwnicach.
Traf
chciał, że jedną z porwanych była Ludisza, córka władcy zamku
Homole. Wszyscy uwielbiali tę radosną dziewczynę, która mimo
tego, że jej matka zmarła gdy ta miała niespełna dwa lata zawsze
była uśmiechnięta. Dziewczyna nie popadła w rozpacz nawet po
wieści, że ojciec jej dostał się wraz z najdzielniejszymi wojami
w niewolę do Polaków, tylko podniosła dumnie głowę i została
Panią na zamku, rządząc mądrze i sprawiedliwie. Kochali ją
wszyscy poddani, więc wieść o jej porwaniu na niechybną śmierć
spowiła żałobnym całunem całe królestwo.
W
tym samym czasie do granicy zbliżyła się grupa jeźdźców,
wyglądających jak wataha potępieńców. Obdarte łachmany,
wychudzone szkapy i braki w uzbrojeniu wskazywały, że woje mieli za
sobą wyjątkowo ciężką przeprawę. To ojciec Ludiszy wraz z
resztą swoich rycerzy wracał po trzech latach niewoli do
swojego królestwa.
Zaraz
za granicą wymęczeni, lecz szczęśliwi że w końcu dotarli do
swojej ojczyzny przystanęli u kowala, by ogrzać się troszeczkę,
nakarmić konie i zasięgnąć informacji co też ciekawego wydarzyło
się pod ich nieobecność. Kowal, który z niejednego pieca chleb
już jadł, omiótł nieufnym wzrokiem nieoczekiwanych przybyszy.
Zakręcił sumiastym wąsem, podrapał się po wielką łapą po
chropowatym poliku, świadczącym o przebytej niegdyś chorobie i
zaprosił ich pod swoją strzechę.
Tam
w świetle rzucanym przez palenisko pieca rozpoznał władcę tych
ziem, który zgodnie z tym co gadali ludzie po karczmach miał już
dawno gnić w polskich lochach, a tu cały i zdrów stoi w jego
chacie. Wyciągnął więc szybko całe swoje zapasy jakie posiadał,
a były wyjątkowo skromne i opowiedział z żalem w głosie, o
wszystkich tragediach, które dotknęły królestwo.
– Jak
to porwał Ludiszę?! – Władca Homola z szaleństwem w oczach,
które widzi się u ojców którzy tracą swoje dziecko, chwycił za
postrzępiony kubrak kowala wyczekując odpowiedzi. – Gdzie ją
trzyma, gdzie jest legowisko tego potwora?! Musimy ją odbić!–
Szarpnął po raz kolejny i upadł na kolana łkając. Jego
przyboczni wojownicy podnieśli swojego Pana z kolan i usadzili na
chyboczącym się zydelku. Kowal poprawił poszarpaną kapotę i
powiedział zebranym jak dotrzeć do pieczary, którą bestia obrała
za swoje leże.
Wśród
wojowników słuchających z wielkim przejęciem opowieści kowala
był Odolen ze Strážkovic i gdy tylko rzemieślnik skończył
mówić, wyprostował się jak struna i rzekł z pewnością w głosie
– Pójdę
do tej jaskini i uwolnię Ludiszę!
– Tego
potwora nic nie zatrzyma, tylu już próbowało i kończyło się
zawsze tym samym. – Rzekł kowal.
– Zresztą,
co my możemy zrobić, skoro nawet najmężniejsi wojacy atakując
razem mu nie podołali, a ich kości dzisiaj bieleją zakute w
rdzewiejące zbroje. – Zapadła cisza, a kowal kontynuował.
- Wiedz,
że idziesz na pewną śmierć, ale skoro się już zdecydowałeś
to mam coś dla Ciebie, może przyda się w walce. Wiele lat temu,
jak jeszcze byłem małym młokosem, który trzymał się matczynej
spódnicy, do mojego ojca przybył dziwny nieznajomy. Powiedział
memu ojczulkowi, że zmierza na górę Turov by zasnąć w jej
wnętrzu.
Ojciec
zaśmiał się wtedy z dziwaka, ale że był człowiekiem uprzejmym
wysłuchał go do końca i dał nawet trochę strawy na drogę. Obcy
pozostawił w zamian swój miecz, mówiąc że nie będzie mu
potrzebny tam dokąd się udaje, a z pewnością zjawi się kiedyś
osoba której przyda się w potrzebie. Gdy wręczał go mojemu ojcu,
stała się rzecz dziwna.
Tatuś
krzepę miał w łapach taką, że podkowy łamał bez żadnego
problemu, a miecza unieść nie mógł. Jak by coś przykuło go do
ziemi. Wziął go wtedy nieznajomy i uśmiechając się rzekł.
– Widać
nie jesteś godzien by go dzierżyć, bo inaczej byś go podniósł
bez problemu. – Po czym wstał, uchwycił go w dłonie i bez
najmniejszego wysiłku wbił go w kamień w kącie kuźni. Do dzisiaj
tkwi w tym głazie mimo, że wielu próbowało go wyciągnąć.
Spróbuj, może to ty jesteś wybrańcem, któremu oręż przyjdzie z
pomocą.
Odolen
spojrzał na kowala i poszedł we wskazanym kierunku. Faktycznie w
kącie pomieszczenia leżał potężny głaz z wbitym mieczem. Wojak
ściągnął pajęczynę z rękojeści i chwycił ją oburącz.
Zaparł się nogą o kamień i szarpnął. Miecz, o dziwo, wysunął
się nadspodziewanie lekko.
Wojownik
dzierżąc magiczny oręż ruszył ku Smoczej Skale. Było późne
popołudnie gdy przybył na miejsce. Poznał je od razu. Chrzęst
kości pod jego stopami narastał wraz ze zbliżaniem się do
pieczary i w końcu stanął przed cuchnącym wejściem. Tam
przystanął na moment i po chwili wahania wszedł w ciemność.
Smok
wyczuł ruch i momentalnie, tak jak podczas pierwszego ataku na
swojego stwórcę alchemika, o którym już wszyscy zdążyli
zapomnieć, rzucił się w stronę rycerza. Odolen w ostatnim
momencie uskoczył w bok. Potężne pazury potwora musnęły jedynie
delikatnie tarczę, wypełniając grotę nieprzyjemnym zgrzytem.
Bestia błyskawicznie wykonała zwrot i nie dając chwili wytchnienia
rycerzowi rzuciła się na niego ukazując mu całą gamę ostrych
jak noże zębisk.
Tym
razem jednak chłopak nie odskoczył. Podniósł nad głowę miecz i
gdy wydawać się mogło, że jego czas na tym ziemskim padole jest
policzony, wykonał jedno precyzyjne cięcie. Miecz z chrzęstem
rozrywanych tkanek przebił się przez kark potwora i uderzył w
posadzkę, wzbudzając fontannę iskier. Pozbawione łba cielsko
zachwiało się i po wykonaniu kilku bezwładnych kroków runęło na
wilgotne kamienie.
Odolen
uwolnił porwanych, wśród których była też piękna Ludisza w
której młody wojak zakochał się od pierwszego wejrzenia i jak
zapewne się domyślacie finałem tej opowieści było wielkie
weselisko, na które zostali zaproszeni wszyscy poddani. A co stało
się z potężnym mieczem dzięki któremu kraina została wyzwolona?
Tego
już nikt nie pamięta. Mówią jedynie, że po walce powrócił do
swojego pierwotnego
właściciela św. Wacława, ale czy to prawda?
Któż to wie…
I nazywa się to sercem.
Wiesz, jak łatwo to rozerwać.
Jeśli Ci to pożyczę.
Czy przechowasz to dla mnie?
W bezpiecznym miejscu?
Pożyczę Ci
Jeśli potraktujesz to czule.
Na niebie świeci słońce.
Ale to nie jest powód,
Dla którego czuję ciepło w środku.
Odpowiedź nie jest tajna:
To moje serce.
Od chwili kiedy zacząłem, starałem się mieć dobre serce.
Tak, starałem się jak mogłem.
I mniej więcej mówiłem z głębi serca.
Jest wiele do nauczenia się.
I uczysz się, kiedy Twoje serce płonie.
Serca nigdy nie można mieć na własność.
Serce można tylko pożyczyć.
Jeśli chce się mieć to z powrotem,
Wezmę to z powrotem,
Oddam - weź moje serce.
Ale zrobię co w mojej mocy
I mnie więcej będę mówił z serca.
Tak, będę mówił z serca.
Mów z mojego serca.
(Martin Lee Gore It;s Called A Heart, przekład Rafał Struga ...Z serca)
Zdarzyło
mi się, że „zgubiłem” zabawkę – telefon. Kolejny znak?
Po
1945 roku obiekt ten był użytkowany przez PGR i jako dom wczasowy.
W latach 1972 i 1985 przeprowadzano doraźne remonty zamku. W 1996 r.
zamek kupił wrocławski przedsiębiorca Edward Ptak. Zimą 1997/1998
w pożarze uległ zniszczeniu dach i stropy. Odtąd zamek niszczeje.
W roku 2006 Edward Ptak przekazał zamek spółce WKS „ŚląskWrocław”,
której był akcjonariuszem i prezesem zarządu.
Za każdym chodzą
znaki. Odkrycie „ducha miejsca” jest więc alternatywą (jakąś)
dla codziennej...
Budowla
wzniesiona z kamienia i cegły na planie czworoboku, potynkowana, z
niewielkim wewnętrznym dziedzińcem z ozdobnym portalem zwieńczonym
trójkątnym frontonem zawierającym wazon z łodygami pełnymi
liści i owoców chmielu niczym heraldyczne labry wychodzące z
hełmu, belką z sentencją i herbami.
(inicjayi
“W.v.J” należącymi zapewne do Woldemara von Johnston).
Legenda
związana z Ratnem Dolnym głosi, że w końcu XII wieku ówczesnemu
właścicielowi tych ziem – Janowi ukazała się Matka Boska z
Dzieciątkiem i nakazała umieścić swój wizerunek w dziupli lipy.
Od tego czasu miejsce to stało się cudowne i było czczone przez
wiernych. Późniejsi potomkowie Jana wybudowali tu kościół. Potem
jeszcze kilkakrotnie mówiono o cudach pojawiających się w tym
miejscu. W drugie połowie XVII wieku koło kościoła wytrysnęło
źródełko, którego woda uleczyła śmiertelnie chorą kobietę.
Rok później kościół spowiła tajemnicza świetlna łuna.
Zjawisko trwało kilka godzin i było widziane przez wszystkich
mieszkańców wsi. Od tej pory odbywały się tu procesje z
pochodniami, a dziś kościół ozdobiony jest światłem ponad
tysiąca żarówek.
Według przekazów
licznych, wymieniony Jan był ślepcem.
Światło potrzebne
do właściwego spojrzenia.
ŚWIATŁO
JEST NIEZBĘDNE CZŁOWIEKOWI DO ŻYCIA W RÓWNYM STOPNIU
JAK
WODA I POWIETRZE.
...cdn...
...???...
Komentarze
Prześlij komentarz