... Jest pytanie, jest odpowiedź.... z

     ... Jakiś czas temu uświadomiłem sobie, w czym tkwi mój problem. Nie choroby są moim zmartwieniem. Problemem jest grzech, którego się dopuściłem. Podjąłem się próby związania z drugą kobietą. Próbowałem zbudować coś nowego na gruzach pierwszego. Myślałem po ludzku. Tak bardzo po ludzku. Zwalam to na kolejne swoje błędy. Zachciało mi się wygody, a przecież nie na tym polega życie. Miałem ochotę na kolejną sielankę. Tak bardzo się myliłem. Miałem nadzieję na spokój i tym byłem oczarowany. Budowałem iluzję szczęścia. Tak bardzo się myliłem. Już dawno powinienem skupić się na analizie rozpadu pierwszego związku. I nie szukać szczęścia na siłę gdzie indziej. Zabrakło mi refleksji. Zabrakło mi siły i mądrości. Nie mogę obwiniać kogokolwiek za swoje wybory. Popełniłem błędy życiowe. Kierowałem się złudą. I nie chodzi o miłość fizyczną i seks. Szukałem szczęścia w drugim człowieku, zdając się całkowicie na wyobraźnię, na chęć. Oddaliłem się od wiary. Oddaliłem się od myślenia logicznego. Zapłaciłem za to. A jednak żyję. I to w warunkach cudownych. Jestem w stanie zmysłami dotykać wszystkiego, co wiąże się z naturą. Daleko od tumultu, jaki panuje w mieście. Sam w środku lasu. Mam możliwość oddania się swoim bólom. Zrozumienia ich. Teraz już wiem, jak bardzo się myliłem. Ból fizyczny to tylko reakcja ciała na to, co robią z nim choroby. To nie jest straszne. Ktoś powie na to, że to cierpienie. To tylko fizyczność. Największym przekleństwem jednak jest moje dotychczasowe podejście...


.... Teraz chciałbym coś naprawić. Za pierwszym razem dałem się usidlić. Nie zrezygnowałem z wolności. Daleki jestem od takich stwierdzeń. Zależało mi. Pod przysięgą zeznam, że zależało mi. I nie było to zauroczenie. Wychowanie w tradycji spowodowało, że jako młody człowiek, niczym młode ciele, kierowałem się siłą, która wynika z młodości i braku doświadczenia. Nie szukałem wymówek. Chciałem, aby życie, z całym jego ciężarem, przebiegało w sposób łatwy. Była praca. Był związek. Przecież urodziło się coś więcej niż tylko przyzwyczajenie. Powiedziane jest - po owocach ich poznacie. I rzeczywiście. Ze związku dwojga ludzi, dorosłych, ale jakże niedojrzałych (mówię o sobie), okazuje się, przyszły na świat istoty żywe, ludzie, dzieci. Nie było w tym przypadku. Nie było w tym żadnych kalkulacji. Było życie. A teraz? 


 

    Dziś będę szukał odpowiedzi, bo sam jestem ciekaw, co się stało? Dlaczego coś, co wydawało się stabilne, nagle się zawaliło. Wiem, czego zabrakło. Fundament był. Ale zabrakło pracy. Ciężkiej pracy i wyrzeczenia się. Tak to widzę ze swojego punktu widzenia. Nie poszedłem szukać pomocy. Zaakceptowałem zło. Zamiast je potępić, poddałem się jemu. Wykazałem się krnąbrnością. Zamiast poszukać pomocy, poprosić o mądrość i siłę, samodzielnie zacząłem się zmagać z przeciwnościami losu. Żałuję. Bo dzisiaj, nie pozostaje mi nic innego, jak żal. No i oczywiście płacę za swoją niedojrzałość. Za próbę podjęcia próby poradzenia sobie z problemem. Mój kolega określił mnie zgodnie z tym, jaki jestem - Samson. Wszystko sam. Nieważne jak, z jakim skutkiem. Wszystko sam. Czasami na siłę, czasami bez jakiejś refleksji. Tu i teraz. A co najważniejsze - sam. No to mam za swoje. 

 

    Zrezygnowałem z tego, co sprawiało mi radość i szczęście. Wykazałem się ogromną niedojrzałością. W myśl tego, czego uczy mnie duszpasterz, mój, że się tak wyrażę, nie pociągnąłem za sobą w ogień swoich pociech. To, że są owocem uczucia, to pewne. A teraz? Za swoje błędy życiowe chcę ponieść odpowiedzialność. Natomiast One, chciałbym, aby to przeczytały. Żeby to było dla Nich lekcją.


...Życzymy sobie i Wam, by nas było stać, na święty spokój.

Szczęścia ile się da, miłości w brud....

....Mądrych ludzi wokół... 


... A teraz jedyne, co mi pozostaje. To słuchać, co ma do powiedzenia Ten, którego słucham i dzięki Jego słowom uzyskuję tak wiele spokoju. Jego Eminencja. Oto, co usłyszałem od Niego:

      "....Jeżeli te, które żyją w powtórnych małżeństwach, oni nie mogą przyjmować komunii świętej, bo żyją w grzechach. Oni porzucili swego prawdziwego męża, prawdziwej żony i żyją w grzechach i nie mogą przyjmować komunii. Oczywiście, że dusz chce, ale nie mogą tego przyjmować, bo nie można żyć w grzechu, stabilnym grzechu. A to jest stabilny grzech, kiedy ludzie żyją w drugim małżeństwie, czy trzecim małżeństwie i teraz zaczynają zastanawiać się nad tym, jak to ciężko bez komunii świętej, bez spowiedzi, bo nie mogą się wyspowiadać. Im się rozumie tak, że nie mogą być rozgrzeszeni ze swoich grzechów. Nie mogą, bo jak by oni poszli do spowiedzi i otrzymali rozgrzeszenie ze swoich grzechów, to nie powinni dalej współżyć wspólnie z tym małżonkiem, którego sobie wzięli drugiego, czy trzeciego. I taka świadomość, oczywiście to jest dla nich wielkie przeżycie. Kościół mówi nad tym, że trzeba dążyć do tego, żeby unikać tego współżycia małżeńskiego, który właśnie jest tym grzechem, który trzeba się pozbyć, żeby można było wyspowiadać się i przyjmować komunię świętą. To jedyny warunek. To, że dzisiaj Kościół, niestety ustami, uważam mało wierzących, albo nie wierzących hierarchów kościelnych, próbuje dać ludziom jakąś inną drogę, alternatywę. Alternatywa nie idzie od Boga, tylko od grzesznych hierarchów kościelnych, które pozwalają sobie te rzeczy, których Chrystus jawnie i konkretnie zabronił. Dlatego kiedy ludzie zaczynają być świadomi tego, że oni chcieliby wyspowiadać się, oni by chcieli komunię przyjmować, ale nie trzeba im robić takich rzeczy, że ktoś jest winien w ich stanie rzeczy. Że oni starają się, że oni próbują z tą żoną porozmawiać, umówić się, że może, że może z czegoś zrezygnujemy, może w jakiś sposób przez jakiś czas żyć jak brat i siostra. Przecież też widziałem w swoim życiu młodych ludzi, nawet innej wiary, nie katolików. Byli to mężczyzna i kobieta, jako mąż i żona, a oni nie współżyją między sobą ze względu na wiarę ichnią. Oni się umówili, że nie będą współżyć. Duchowe współżycie między nimi jest dużo ważniejsze niż seksualne. Byłem zdziwiony z takiego postawienia sprawy, u "sektantów" (grupa mająca własną religię i skupiona wokół jakiegoś przywódcy duchowego). A u katolików, jak to się mówi, taki rozpowszechniony, taki rozpracowany, nauki kościelne, o małżeństwie, o rodzinie i oni mówią o wszystkich rzeczach, a jakoś do tych biednych katolików to nie dochodzi. Oni zgłaszają się być katolikami, ale nie zgłaszają się żyć po katolicku. Chcą żyć nie wiadomo jak, po pogańsku. A to się nie da tak. Nie można służyć Bogu i mamonie. Dlatego jakieś starania, które oni robią, Pan Bóg zobaczy w swoim czasie, jak to się mówi, i przyjdzie do jakiegoś logicznego rozwiązania tej sprawy, w swoim czasie. Nie da się nic zrobić natychmiast i wszystko będzie tak lewą ręką. Od razu wszystko będzie zrobione. Tak się nie da. Kiedy człowiek stara się, wtedy Pan Bóg jest po jego stronie. Kiedy człowiek się nie stara, a jeszcze zwala winę na innych, na Kościół, że Kościół winien, że ksiądz nie dobry, bo on nie chce spowiadać. To ja pójdę do drugiego, znajdę takiego, który spowiada na lewo i na prawo, jemu wszystko jedno, nie troszczy się, to jest wilk w owczej skórze i jemu się tam nie bardzo zależy na tym, co tam będzie z człowiekiem. Ksiądz to jest za człowiekiem, on nie będzie spowiadał, on wie, że tego się nie godzi robić, że tego nie wolno, że trzeba z tego wybrnąć, podpowiada jakieś środki, wstrzymanie się od tego, może w ciągu tygodnia, może jeszcze więcej, i wtedy łaska Pana Boga wstępuje w takiego człowieka. Ale jeśli człowiek nic nie robi do tego, żeby być zbawionym, jeżeli, jak mówi Pismo Święte, wy jeszcze się sprzeciwiajcie do przelewu krwi, żeby być na stanowisku, przecież nikt nas nie zabija, że my coś tam nie tak zrobili. Większość z nas żyje nawet za dobrze. A nie możemy przyjąć decyzji w naszym życiu, co by nam pomogła w zbawieniu. Natomiast sportsmeni jacyś tam, kosmonauci, to oni mieli życzenia, żeby tam polecieć do kosmosu, żona na ziemi, ani żony nie ma, ani dzieci nie ma, oni tam latami w kosmosie latają, to też wielkie wyrzeczenie, nie tylko dla nauki, dla jakiejś swojej chwały, ale to robią. Ale jak my nie robimy nic dla własnego zbawienia, niczego, chociażby osobistego, to kto za nas to zrobi. Dlatego, kiedy nie robimy nic, no to wtedy Pan Bóg nie jest po naszej stronie. A jeżeli staramy się, chociażby jakieś pierwsze kroki, ach ja rozumiem, to się tyczy małżeństwa, ach ja rozumiem, że taki jest stan rzeczy, że ja muszę zrezygnować ze współżycia, może będę rozmawiać z mężem, może będę rozmawiać z żoną, co mam zrobić, żeby już żyjąc w tym drugim małżeństwie, się tam nam udało, żeby jednak zachować to nietknięte łoże, wtedy będzie wszystko na swoim miejscu. Pan Bóg będzie dawał jakieś siły, jakieś rozeznanie, jakieś satysfakcje innego rodzaju. A nie, człowiek przyzwyczaił się tylko do życia, jak wszyscy i grzeszyć i jeszcze mówić wszystkim, że winny ktoś, a nie ja, to wtedy Pan Bóg nam nie pomaga."


Komentarze

Popularne posty